piątek, 7 stycznia 2011

china miéville - żelazna rada

chwilę mi to zajęło, żeby przeczytać kolejną historię z nowego crobuzon. tym razem jest niespokojnie. miasto jest wielkie, kwitnie przemysł i handel, a dużą rolę odgrywają port i doki gdzie praca jest ciężka i marnie opłacana. robotnicy zaczynają upominać się o swoje. na dodatek rządzący miastem wdali się mało perspektywiczną wojnę z tesh - ludem (państwem?) żyjącym jakby trochę w poprzek wymiarów, co umożliwia im stosowanie broni niekonwencjonalnej. straty crobuzońskie są ogromne, mieszkańcy zaczynają widzieć bezsens sytuacji, a parlament i niesympatyczna pani burmistrz próbują opanować sytuację z własnymi poddanymi, przez zwiększenie milicyjnych uprawnień, aresztowanie i zintensyfikowane prze-twarzania. zmyślnie ulepszeni przestępcy przydają się bardzo przy budowie wielkiej transkontynentalnej linii kolejowej. jednak przedsiębiorstwo to jedna wielka skorumpowana machina, więc i na ruchomej budowie zaczynają się rozruchy niedofinansowanych robotników i maltretowanych prze-tworzonych, zapoczątkowane przez strajk zniecierpliwionych prostytutek odmawiających pracy na kredyt.
trudno streścić wszystko co dzieje się na 500 stronach powieści, zresztą nie o to tu chodzi. jak w poprzednich książkach, pan autor ma tysiące pomysłów na nawet najmniejsze drobiazgi, a wyobraźnię mógł sobie rozpuścić, bo budowa torów przebiega nie tylko przez dzikie, nieznane kraje zamieszkane przez dziwne stworzenia, ale też przez wspominane w dworcu perdido pęknięcie rzeczywistości gdzie wszystko może się zdarzyć. wydaje się że opisywana historia jest tylko częścią większej rzeczywistości.
mimo zachwytu opisywanym światem mam pewne zastrzeżenia. przede wszystkim przez pierwszą część książki (jakieś 150 stron) zupełnie nie wiedziałam o co chodzi. jacyś ludzie zmontowali wyprawę w poszukiwaniu tytułowej żelaznej rady, ale bardzo długo czekałam na wyjaśnienia kto to jest i po co ich szukają. niektóre rozwiązania również wydały mi się nieco naciągane, ktoś nagle wyskakuje na pierwszy plan, żeby bez specjalnych konsekwencji zakończyć wątek wydający się jednym z zasadniczych w powieści i ciągnący się przez większą część książki. no ale dość malkontenctwa, bo w sumie książka bardzo mi się podobała. przede wszystkim kolej (pociągi to jedno z moich zboczeń) i ruchome pociągowe miasto z wagonami mieszkalnymi, przemysłowymi i nawet cmentarzem dla najbardziej zasłużonych (trochę jak w bliźnie miasto statkowe). na dodatek rewolucja, chociaż ten akurat wątek jest smutny, bo wiadomo, rewolucja rzadko tak naprawdę działa, zwykle takie rzeczy prędzej czy później źle się kończą. ale na początku jest pięknie, wszystkie rasy razem z prze-tworzonymi, wolne i współpracujące, zjednoczone przeciwko systemowi.
ale ten kto projektował okładki do baslagowych powieści powinien się bardzo zastanowił nad tym co zrobił, bo może nie są ohydne, ale zdecydowanie nie pasują.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz