czwartek, 26 maja 2011

ken kesey - lot nad kukułczym gniazdem

o tej książce chyba każdy słyszał, przeczytał ją albo obejrzał film, tylko ja taka zapóźniona. myślałam, że czytałam ją w zamierzchłej przeszłości na fali zainteresowania świrami i psychiatrykami, a to przecież klasyka w tym temacie. film widziałam kiedyś dawno temu, a pierwowzór literacki przeczytałam właśnie pierwszy raz, jako ostatnią książkę pana keseya wydaną w naszym pięknym kraju.
sytuacja wygląda tak, na oddział psychiatryczny rządzony twardą ręką przez przerażającą oddziałową, na przymusowe leczenie trafia mcmurphy - cwaniak i oszust często wdający się w bójki, wolący szpital dla umysłowo chorych od farmy reedukacyjnej. jednak przestaje mu się to podobać kiedy widzi jak bardzo zastraszeni są pacjenci przebywający na oddziale, którzy trzymani są w ryzach przez personel umiejętnie wykorzystujący ich słabości, choroby i lęki (strach przed matką, podejrzenia o homoseksualizm itp). ludzie ci nie są w stanie żyć w społeczeństwie a pobyt w szpitalu tylko pogłębia ich stan i utwierdza w przekonaniu że nie poradzą sobie w zewnętrznym świcie wilków, bo są słabymi puszystymi królikami. oddziałowa zamiast ich leczyć, upaja się swoją władzą manipulując tu i tam, upokarzając pacjentów i umacniając swoją władzę. nowy pacjent próbuje rozruszać towarzystwo rozpoczynając wojnę z władczą pigułą. śmiech przeciwko bezsensownemu regulaminowi, głupie pytanie przeciwko władczym manipulacjom. pacjenci zaczynają się budzić z letargu, jednak wiadomo, nic nie jest proste, a szczególnie wyrwanie się na wolność spod władzy ludzi upajających się swoją wszechmocą.
narratorem książki jest indianin, od wielu lat w szpitalu, uważany za głuchego i wykorzystywany do sprzątana korytarzy, dzięki czemu słyszy i obserwuje rzeczy nieprzeznaczone dla pacjenckich uszu. na dodatek widzi również prawdziwe oblicze sytuacji, wielki kombinat próbujący naprawiać w szpitalu wybrakowanych ludzi, pod osłoną nocy wszczepiający im urządzenia, kółka zębate i inne mechaniczne elementy w celu umożliwienia im powrotu do społeczeństwa, czyli świata kontrolowanego przez kombinat. do szpitala trafiają ludzie którzy oparli się próbom poskramiania przez kombinat w szkołach i innych miejscach produkujących taśmowo takich samych ludzi. sam indianin nie został uformowany właśnie z powodu że był indianinem, stracił swoją ziemię pod budowę wielkiej tamy, jego ojciec, wcześniej wielki wódz, zmalał pod wpływem białej żony, rządu i wódki, on sam również zmalał, przestał byś zauważany i wpadł w mgłę w której bardzo łatwo się zgubić. w szpitalu nauczył się siedzieć w mgle bez ruchu, bo czasem wciągała go do gabinetu elektrowstrząsów. One i lobotomia to ostateczne narzędzia kombinatu do naprawiania zepsutych obywateli.
książka jest już klasyką, nie będę jej tu więc specjalnie analizować, bo wielu mądrzejszych ludzi zrobiło to przede mną. jest tu motyw ewangelicznego poświęcenia się w celu ocalenia innych, władza i manipulacja no i wiadomo pojawia się system pod postacią kombinatu, wprawdzie w wizjach szalonego indianina, więc można sobie nie zawracać głowy i dalej jeść pigułki jakie dadzą i stosować się do regulaminu a może uda się uniknąć elektrowstrząsów. swoją drogą kuracja ta okazała się skuteczna dla indianina w otrząśnięciu się z resztek mgły, rozwiewanej niego przez mcmurphego.
pomimo przygnębiającego tematu i świadomości, że opisane sposoby traktowania pacjentów nie wzięły się z sufitu, a pan autor czerpał ze swoich własnych doświadczeń jako sanitariusza w szpitalu dla umysłowo chorych książka bywa chwilami naprawdę zabawna, no ale taki styl pana keseya.

robert m. wegner - opowieści z meekhańskiego pogranicza. wschód-zachód

na początku chciałam bardzo podziękować wszystkim pożyczającym mi książki, nawet tym przez których targam dodatkowe kilogramy przez 160 km, jednak bardzo proszę o nie podrzucanie (niczego nie spodziewającej się) mi części jakichś cyklów. to bardzo stresujące jak akcja się urywa nagle i niespodziewanie i możliwe że kiedyś w dalekiej przyszłości będzie można poznać ciąg dalszy, ale nie wiadomo, bo autor może nie napisać (gra o tron?) lub wydawnictwu może się nie chcieć/nie opłacać wpuszczać tego na polski rynek. zresztą cyklom staram się mówić nie po przygodzie z wspomnianą grą o tron, gdy po przeczytaniu kilku tysięcy podejrzewam stron (nie żebym się skarżyła) dowiedziałam się że autor się zagubił w świecie który stworzył i historia może zostać niedokończona. ok kończę dywagacje i przechodzę do meritum.
nie przepadam za fantastyką, uważam że za dużo się tego produkuje i trudno coś oryginalnego stworzyć w tym temacie (tak zresztą jest ze wszystkim), dlatego zwykle szkoda mi czasu na czytanie o kolejnych wyprawach, smokach, magach i co najgorsze elfach :P. no ale książka została mi wciśnięta podstępem (byłam zaspana) z kilkoma innymi więc przecież jej nie oddam nieprzeczytanej. pierwsza zaleta: nie ma elfów - alleluja, smoków również, chociaż pojawiają się demony i ich wytwory ale to bardziej w wizjach i wspomnieniach, jest również magia. druga zaleta to szerokość opisu świata przedstawionego (hehe), mimo że książka ma głównych bohaterów, to dokładnie zaprezentowany jest ich rzeczywistość, sytuacja polityczna i tego typu bardziej ogólne problemy (już w tym momencie powinnam się była zorientować że na jednej książce się nie skończy, bo dużo tam miejsca na kolejne i kolejne i kolejne tomy), co sprawia że opowieści to bardziej strategia niż przygodówka :P. akcja toczy się wartko, w miarę to wszystko jest napisane, wciąga człowieka nawet niespecjalnie zainteresowanego wojnami dzikich plemion na pograniczu czy ciężkimi przeżyciami złodzieja opętanego przed demona/boga/niewiadomoco z przeszłości. chwilami nawet bywa zabawnie, jeśli kogoś bawi pierwsze spotkanie z głównym bohaterem na zarzyganym przez niego pomoście i jego skacowane przygody (mnie czasem bawi :P).
dwie części - pierwsza: wschód, o wojowniczce (żołnierce?) walczącej o spokój na dzikich rubieżach imperium, w oddziale pełnym osobników o magicznych zdolnościach (łapanie dusz, zmiana w zwierzątka, przewidywanie przyszłości itp), druga - zachód, o wspomnianym wyżej skacowanym złodzieju, trochę gówniarskim cwaniaczku, trochę honorowym i zdolnym przedstawicielu swego fachu, zaplątanym z jednej strony w brudne miejskie intrygi polityczne, z drugiej nękany przez dziwne moce które złapał bawiąc się boskim mieczem. obie części niedokończone (wrrrrrr) ale ciekawe, mimo że w niektórych momentach książka wydała mi się nieco tendencyjna.
jednak ostrzegam osoby o zbyt plastycznej wyobraźni, nie należy tej książki czytać przy jedzeniu. akcja się toczy spokojnie, dialogi i miłe opisy okolicy aż tu nagle bebechy, krew, ręka noga mózg na ścianie. to również główne zastrzeżenie z mojej strony, krwawe bitwy nie są moim ulubionym tematem literackim, jak czytam o mieczach zagłębiających się z mlaskiem w żywe mięso to mnie wzdryga.
a tak jak już jesteśmy przy grze o tron, czy serial jest wporzo? nie wiem czy pakować się w to po raz kolejny.

środa, 18 maja 2011

alexander mccall smith - a world according to bertie

sympatyczna obyczajowa książka o edynburczykach. tytułowym bohaterem jest sześcioletni bertie, zdolny chłopiec, maltretowany przez matkę zajęciami jogi, psychoterapią i innymi rozwijającymi aktywnościami. poza nim pełnoprawnymi bohaterami są jego sąsiedzi i ich znajomi, całe stado ludzi, prawdę mówiąc trudno było mi się skupić na nich wszystkich, szczególnie że niektóre wątki zaczynały się i jakby umykały panu autorowi. tak czy inaczej bertie ma problemy z matką, jego sąsiadka z góry z sąsiadką z naprzeciwka, która zwinęła jej filiżankę i wdała się w romans z polskim budowlańcem, który po angielsku zna jedno słowo - brick. ich znajomy malarz próbuje wyciągnąć z aresztu (? nie jestem pewna o jaki system przetrzymywania chodzi, czytałam po angielsku) swojego psa niesłusznie oskarżonego o pogryzienie. bezbarwny właściciel galerii w sztruksach koloru truskawki nie jest pewien sensowności swojego związku, spotyka miłość swojego życia, a facet jego byłej dziewczyny z przerośniętym ego zostaje wpakowany w małżeństwo (za porszaka). wszystko się przeplata, bo edynburg to małe miasto, a jakie ładne :). ostatecznie problemy się rozwiązują albo i nie i trzeba to zaakceptować i być miłym dla swoich sąsiadów.
całkiem przyjemna książka, denerwowały mnie tylko próby opisania świata oczami bertiego, który mimo że jest bardzo inteligentny to jednak pozostaje sześciolatkiem i jest nieco ograniczony. miało to być zabawne, mnie to nie bawi :P. wolę serię o pani detektyw z zimbabwe.