wtorek, 31 sierpnia 2010

john pearson - the life of ian fleming

biografia twórcy jamesa bonda :D. znalazłam ją w szmateksie - to ostatnio moje ulubione źródło książek. na początku wydawała mi się nieco nudna (trzeba wziąć pod uwagę że jest po angielsku, z roku 1966 i napisana poważniej niż inne rzeczy które w tym języku czytałam - te przymiotniki :P), szczególnie gdy autor wgłębiał się w problemy młodego iana i wchodził trochę w psychoanalizę. ale przebrnęłam przez tą część jak i bohater przebrnął przez trudne i niezdecydowane dorastanie, problemy w szkole, rezygnacja ze szkoły wojskowej (tragedia dla kogoś z dobrego szlacheckiego domu, kto ma ojca martwego bohatera I wojny światowej i prawie genialnego starszego brata) i wyszedł w końcu na ludzi. najpierw pracował w city zajmując się kluczowymi klientami towarzystwa inwestycyjnego, tzn zabierał ich na obiad i robił dobre wrażenie. jednocześnie prowadził miłe życie pełne dobrego żarcia i licznych lasek. miał też epizod dziennikarski w rosji (a raczej zsrr), a później przed II wojną światową, również tam, taki jakby trochę szpiegowski, ale bardzo delikatny. żadnego strzelania czy niebezpieczeństw, bardziej rola obserwacyjna. później, tuż przed wybuchem wojny, wkręcił się do wywiadu marynarki wojennej i zarządzał agentami oraz wymyślał niekonwencjonalne rozwiązania problemów, bo zawsze miał skłonności do fantazji. brał udział w nieudanym przekonywaniu szefa marynarki francuskiej do oddania okrętów pod angielskie dowództwo, żeby nie wpadły w niemieckie ręce (wczoraj się dowiedziałam, że skutkiem był atak anglików na francuskie jednostki), udanej ewakuacji anglików z francuskiego wybrzeża i pomagał w stworzeniu amerykańskiej agencji wywiadowczej, bo stany przed wojną nie miały jednej tylko całe stado małych, które raczej konkurowały ze sobą niż współpracowały. zorganizował też szpiegowskie komando, którego zadaniem było poruszać się z frontem i przejmować wszystkie tajne papiery opuszczone i niezniszczone przez wroga. po wojnie życie mu się wyluzowało, bo został dziennikarzem odpowiedzialnym za korespondentów zagranicznych, ale wojenne doświadczenia pomogły mu bardzo w stworzeniu jamesa bonda, o którym zaczął pisać (casino royale) w latach 50 niedługo przed swoim ślubem. był już dobrze po czterdziestce i używał życia a jego przyszła żona Anna była zamężna po raz drugi z jakimś arystokratą. na początku spotykali się co jakiś czas to w anglii to w jamajskiej posiadłości fleminga - goldeneye (brzmi znajomo?) aż w końcu udało jej się uzyskać rozwód (skandal!) i wzięli ślub. przedmałżeńskie lęki iana skanalizowane zostały w bondzie - luzaku, który robi co chce (oczywiście w ramach służby krajowi i królowej) i traktuje laski jak zabawki (całkiem dobre wykorzystanie ich). później co roku pisze jedną książkę o bondzie. zajmuje mu to dwa miesiące wakacji spędzanych na jamajce. w resztę roku musi pracować, bo bond stał się bestsellerowy dopiero po pojawieniu się flemingowego nazwiska w gazetach w związku z wynajęciem goldeneye brytyjskiemu premierowi. dzięki temu bond staje się sławny, książki się sprzedają, filmy się robią, niestety fleming umiera w 64 roku ze zużycia.
jak na razie bond ma się dobrze (no może nie licząc kilku filmów ze starym rogerem moorem i starym żółwiem brosnanem :P) mimo że odsuwają premierę kolejnego.

środa, 25 sierpnia 2010

william saroyan - chłopiec na lotnym trapezie

zbiorek opowiadań amerykańskiego pisarza pochodzenia ormiańskiego. opisują lata 20/30 w stanach, lubię takie klimaty szczególnie jeśli jest w tym dużo humoru, a w przypadku tej książki tak jest. no może poza pierwszym opowiadaniem o pisarzu który umiera z głodu - mało to zabawne i ostatnim esejem bardziej niż opowiadaniem o sierotach ogniu i pisaniu. reszta historyjek jest zabawna, nawet jeśli opowiada o kupowaniu jedzenia na kreskę. w sumie nic powalającego, ale przyjemnie się czytało.

środa, 18 sierpnia 2010

orson scott card - gra endera

czyli o tym jak gówniarze ratują świat :P. przyszłość. żelazna kurtyna stoi (książka z lat 80 będąca rozwinięciem opowiadania z lat 70) ale kosmos z grubsza opanowany jednak niestety nie tylko przez ludzkość. wstrętne robale z kosmosu już dwa razy przeprowadzały prawie udane inwazje na ziemię. tym razem jednak rządzący światem próbują zapanować nad sytuacją i wyprzedzić kolejny atak. w tym celu biorą genialne dzieci i po gruntownych badaniach pakują je do szkoły bojowej znajdującej się w przestrzeni kosmicznej. dzieci zaczynają w wieku 6 lat. główny bohater jest właśnie takim dzieckiem tylko jeszcze bardziej bo jest jedyną nadzieją na pokonanie robali (dlaczego? nie do końca pojęłam). w szkole jest hardkorowo traktowany przez nauczycieli żeby rozwijał swoje umiejętności walki strategii i dowodzenia. działa to w przypadku endera który jest najlepszy w historii szkoły, wygrywa wszystkie walki nawet po okropnie niesprawiedliwych zmianach zasad, ma jednak problem ze sobą bo nie chce krzywdzić ludzi ale jest do tego zmuszony, bo ciągle ktoś stawia go w sytuacji "on albo ty". jako 11 latek pokonuje robale myśląc że cały czas gra w grę strategiczną z komputerem. w tym samym czasie na ziemi jego niewiele starsi brat i siostra opanowują świat za pomocą sieci, sącząc w nią populistyczne opinie, doprowadzając do wojny z układem warszawskim i pokonując go. na końcu ender żyje długo i szczęśliwie ze swoją siostrą daleko w kosmosie próbując zrozumieć robale, które jeszcze przed swoją zagładą wtargnęły mu do mózgu przez grę myślową i doprowadziły do odnalezienia jedynego ocalałego z pogromu kokonu królowej robali. w ramach zadośćuczynienia za wybicie robaków ender szuka miłej planety dla słodkiego kokonka telepatycznie zawierającego z nim pokój. a jego brat rządzi światem. uff trudne to i zakręcone. pewnie coś poprzekręcałam no trudno.
więc tak. rozumiem gatunek fantastyka, a nawet science fiction i że takie rzeczy normalnie nie istnieją. ale jak przełknę telepatyczne robale i wojny kosmiczne i nawet szkołę bojową to już tych dzieciaków nie. mają one po 6 - 11 lat a zachowują się jak dorośli. nie przekonuje mnie to zupełnie nawet jeśli są to super genialne jednostki. przyjmę strategię zdesperowanych dowódców wojskowych wciskających gówniarzowi gierkę w nadziei że pokona obcą cywilizację, ma to nawet jakiś sens, dzieci nie mają zahamowań i łatwiej niektóre rzeczy im przychodzą. ale opanowanie świata przez rodzeństwo to już dla mnie za dużo. no i ta końcówka. ogólne przebaczenie i pokój. wydaje mi się że jakbym miała 12 lat to by mi się bardziej podobała. mogłabym się identyfikować z którymś wybitnym dzieciakiem :P. a tak to już jestem stara i zgorzkniała, mam młodsze rodzeństwo i uważam że dzieci są głupie :PP.
ale czytało się dobrze, wciągające było, bardzo dziękuję za pożyczenie :D.

piątek, 13 sierpnia 2010

ursula k. le guin - wracać wciąż do domu

czyli utopijne społeczeństwo przyszłości. tzn najprawdopodobniej przyszłości. postapokaliptycznej w której widać jeszcze negatywne wpływy wcześniejszej cywilizacji w postaci mocno zanieczyszczonych i toksycznych miejsc lub wrodzonych śmiertelnych wad zwierząt i ludzi. żyją sobie oni razem w dolinie rzeki w miastach (jak to nazywają bo z naszego punktu widzenia to kilka domków nad rzeczką lub strumykiem). nie używają pieniędzy, pracują dla dobra i rozwoju społeczności, bogactwem jest dawanie a spory rozwiązują przez dyskusję. świat widzą jako harmonijne połączenie ludów ziemi (ludzkich ludów, zwierzątek, roślinek ale też przyrody nieożywionej) i ludów nieba i pustkowia - mistycznej strony świata. używają też potrzebnej technologii parowej i prąd też mają z paneli słonecznych ale nie dążą do rozwoju technologicznego czy ekspansji terytorialnej. żyją sobie w spokoju uważnie i świadomie zgodnie z cyklami roku.
no i o tym właśnie jest ta książka. podejrzewam że trochę antropologiczny (nie jestem pewna bo nic naprawdę antropologicznego nie przeczytałam) opis kultury z innym niż nasze podejściem do życia i otaczającego świata. kilka historii, wierszy i piosenek, opisy zwyczajów i obchodzonych świąt. bardzo mało akcji co nie jest wadą w tym przypadku bo książka i tak mnie wciągnęła, chociaż zrozumiem jeśli ktoś ją uzna za nudną. ale długo ją czytałam bo gruba jest i jeszcze kazała mi myśleć :P. ale to dobrze trzeba się czasem zastanowić nawet jeśli wnioski nie są sympatyczne.
chcę zaznaczyć na koniec że nie jest to nachalna promocja ekologii i życia zgodnego z naturą nikt tu nikogo do niczego nie zmusza, pani autorka tylko opisuje :P.

czwartek, 5 sierpnia 2010

virginia woolf - pani dalloway

czyli jeden dzień z życia powojennego (po pierwszo wojennego) londynu. prosta historia: pięknego czerwcowego dnia pani dalloway przygotowuje przyjęcie, spaceruje po londynie aby kupić kwiaty, obserwuje ludzi. narracja płynnie przenosi się z jednego bohatera na drugiego, później na następnego i tak chodzi w kółko po mieście zahaczając o straumowanego wojną septimusa, jego żonę, psychiatrę, ukochanego pani dalloway z młodości, jej męża i jeszcze kilka osób kręcących się w pobliżu. najważniejsze jest jednak skupienie się na konkretnej chwili i pokazanie jej wartości, nie ważne czy to promienie słońca na twarzy, przejazd kogoś z rodziny królewskiej czy też starsza pani krzątająca się w domu naprzeciwko albo wiadomość o samobójstwie w sąsiedztwie. strumień świadomości przypominał mi trochę ulissesa którego zmęczyłam podczas pewnych wakacji (dwa tygodnie męki, może jestem za głupia :P) ale pani dalloway jest dużo bardziej przystępna dla mojego mojej małej głowy. chociaż kiedyś zaczęłam ją czytać dawno temu i chyba nie skończyłam. tym razem bardzo mi się podobała i przemówiła do mnie: patrz teraz :).
skończyłam jeszcze w lipcu, niestety weekendowe wyjazdy oraz katastrofalne strajki płyty głównej dezorganizują życie.