czwartek, 30 czerwca 2011

leonie swann - triumf owiec

z reguły nie czytam bestsellerów (zasada milionów nieomylnych much jakoś do mnie nie przemawia), ale ten leżał sobie na półce siostry i sprawiał wrażenie że będzie odpowiedni na trzygodzinny skacowany powrót pociągiem z długiego weekendu. perspektywa owiec brzmi dobrze a komedia filozoficzna jeszcze lepiej. niestety musza zasada (oraz owczy pęd empikowych kupujących) zadziałała i w tym przypadku. książka wydała mi się przede wszystkim niespójna. z jednej strony są owce nieogarniające ludzkiej rzeczywistości i kierujące się swoją jakąś pokrętną logiką, co można jeszcze przyjąć, ale czasem ich myślenie jest zaskakująco ludzkie i przenikliwe a czasem zachowują się jak stado baranów (napisałabym tu coś o psychologicznych nieścisłościach, ale to owce są więc co u nich za psychologia, a poza tym pani autorka studiowała podobno psychologię więc co ja tam wiem :P). druga sprawa, czyli intryga kryminalna, bo mamy tu taką. ktoś biega po lesie i widowiskowo morduje sarny i prawdopodobnie przymierza się do owiec a może nawet ludzi. dużo tu skomplikowanych wątków, kilka postaci podejrzanych, jak w klasycznych kryminałach np pani christie, jednak rozwiązanie rozczarowało mnie bardzo. tak jakby pod koniec historii o odizolowanej przez burzę wyspie, na której popełniono morderstwo, nagle okazało się że zbrodnia jest dziełem osoby w ogóle wcześniej nie wspomnianej. żadnych motywów, możliwości tylko jakieś mętne niedopowiedzenia. może książka została napisana z perspektywy owiec, które interesują się jedynie trawą i ewentualnie siankiem i mają gdzieś związki przyczynowo-skutkowe, ale czytają ją ludzie. poza tym, wszechstronnie wykształcona autorka wrzuciła w książkę tyle nigdzie nie prowadzących i trochę bezsensownych aluzji, symboli i dziwnych sytuacji, że to aż męczy. a temat interesujący, wilk w owczej skórze, nieznane niebezpieczeństwo w ciemnym lesie, w tle były szpital psychiatryczny ale to wszystko jakoś osobno i bez związku ze sobą. możliwe, że z powodu ciężkiego stanu umysłowego w jakim znajdowałam się czytając, nie ogarnęłam tego, a może jestem zbyt ograniczona, ale książka miała być lekka łatwa i przyjemna. a co do przyjemności i komediowości, to nie rozumiem jak mają się one do panującej w książce atmosfery ciągłego, nie do końca sprecyzowanego zagrożenia. no chyba że kogoś bawią spanikowane owce biegające bez celu po lesie. mnie nie bardzo.

wtorek, 28 czerwca 2011

richard brautigan - upadek sombrera

cienka książeczka której poszukiwałam dłuuuugi czas aż w końcu natrafiłam na nią na cmentarzysku zapomnianych książek w wawce (swoją droga super sprawa tylko dlaczego tak daleko? dodatkowe 10 kg do przewiezienie miałam). dwa plany: pisarz satyryk w depresji po odejściu jego japońskiej dziewczyny oraz wyrzucona przez niego historia żyjąca własnym życiem w koszu na śmieci. wątek pisarza spokojny, pełen gdybania i wyimaginowanych sytuacji - dziewczyna śpi i śni, pisarz myśli o niej i ich związku, w sumie bez fajerwerków. tymczasem w koszu na śmieci rewolucja. na ulicę pewnego amerykańskiego miasteczka spada lodowate sombrero i staje się powodem zamieszek i buntu. trudno cokolwiek tu opowiadać, książeczka jest cienka i do szybkiego połknięcia (króciutkie rozdziały więc samemu można sprawdzić jeśli się gdzieś napatoczy), zabawna i absurdalna, tak jak lubię najbardziej :D.
przy okazji polecam dwie inne powieści (powiastki hmm) tego pana przetłumaczona nie polski (więcej niestety tylko po angielsku a mało to chodliwe więc trudno znaleźć):
łowienie pstrągów w ameryce
potwór profesora hawkline's.
szczególnie potwora, boski jest.

william faulkner - światłość w sierpniu

dawno już nie spotkałam w książce tylu świrów (a czytałam niedawno lot nad kukułczym gniazdem). amerykańskie południe, gorąco a ludzie, którym gotują się głowy, zagłębiają się w swoich obsesjach głównie religijnych i rasowych. bo mamy tu ciągle segregację rasową, zadawanie się z czarnymi może być niebezpieczne, a jeśli ktoś jest przypadkiem nieślubnym dzieckiem na dodatek jakiegoś mulata (i do tego jest się wychowywanym przez człowieka z religijną manią) to już w ogóle kończy się pożarem i morderstwem. męcząca ta książka, ludzie żyją w myśl sztywnych zasad, przekonani o swojej racji i nagrodzie w niebie, niszcząc życie swoje i tych mających pecha żyć obok (ojciec pozwalający wykrwawić się córce rodzącej nieślubne dziecko półmurzyna). wiem że kiedyś było inaczej i trudno dopasowywać opisywane sytuacje do dzisiejszej rzeczywistości, jednak nie byłą to najprzyjemniejsza lektura (ehh niedługo chyba skończę jako czytelniczka harlekinów i innej lekkiej literatury kobiecej z happy endem :P).
co mi się podobało to sposób prowadzenia narracji, raz z jednaj strony raz z drugiej, czasem z perspektywy główniejszych bohaterów, a czasem osób będących jedynie świadkami wydarzeń, które są wynikiem kilku splatających się luźniej lub mocniej historii. mamy tu kobietę w nieślubnej ciąży szukającą ojca dziecka i zakochanego w niej sumiennego pracownika tartaku, który zmusza nie do końca ogarniętego pastora do wysłuchiwania swoich moralnych wątpliwości. z drugiej strony jest człowiek szukający swojej tożsamości rasowej i społecznej przy okazji, bo choć nie wygląda, w jego żyłach płynie murzyńska krew, a to komplikuje sprawę na amerykańskim południu. wychowany został przez religijnego fanatyka, ma więc problemy z kobietami i agresją a sypia ze starą panną mieszkającą na uboczu, dla której jest atrakcyjny właśnie z powodu swojej czarności. wszystko to się miesza i przeplata i w pełnym słońcu zmierza powoli ale nieubłaganie prosto do katastrofy.

środa, 22 czerwca 2011

eduardo mendoza - trzy żywoty świętych

pan mendoza jest mi znany z kilku książek o przygodach fryzjera i ze dwóch mniej humorystycznych, niestety nie pamiętam ani tytułów ani o co w nich chodziło, bo czytałam je jakieś 10 lat temu (jak to brzmi). żywoty świętych nie są z założenia tak śmieszne jak wspomniany powyżej cykl fryzjerski, chociaż zabawne elementy się zdarzają, przeplatając się jednak z bardziej poważnymi. dostajemy trzy historie: o biskupie z dzikiego kraju, który nie może powrócić do ojczyzny przez wybuchającą rewolucję, o trzydziestolatku bez celu w życiu odbierającym nagrodę za zasługi swojej matki oraz o więziennej nauczycielce literatury rozbudzającej zdolności pisarskie w jednym z osadzonych. i właśnie trzecie opowiadanie spodobało mi się najbardziej, dużo w nim o książkach a to jeden z moich ulubionych tematów ;).
ogólnie jednak przekonuję się że nie jestem czytelniczką opowiadaniową (noo może poza krótkimi keretowymi tworami) i jakoś nie powaliły mnie święte historie. cegły to jest to! :P