środa, 3 marca 2010

terry pratchett - nacja

pratchetta czytam już od dawna, świat dysku uwielbiam, a najbardziej wiedźmy - głównie nianię Ogg. nie dyskowe książki jakoś do mnie specjalnie nie przemawiały jednak nacja to zupełnie inna para kaloszy. akcja dzieje się na świecie okrągłym i jednocześnie równoległym do naszego (do dysku podejrzewam też). główny bohater ma na imię Mau i właśnie wyrusza z wyspy chłopców na nację - wyspę rodzinną aby zakończyć miesięczny okres stawania się z chłopca mężczyzną, jednak niespodziewanie nadchodzi wielka fala, która niszczy cały jego dotychczasowy świat. jego wioska zostaje zmieciona z powierzchni ziemi a wszyscy jej mieszkańcy giną. kataklizm przynosi na wyspę wielkie kanu z dziewczyną - duchem i ładownią pełną przydatnych przedmiotów oraz przeklinająca papugą. później pojawiają się kłopoty z komunikacją, głosy w głowie (praojcowie domagający się uwagi), coraz więcej ocalałych przybywających na wyspę oraz kanibale. klimat piracko - rozbitkowy, który bardzo lubię (z młodości mi zostało, jak miałam z 10 lat przeczytałam robinsona cruzoe i dłuuugo bawiłam się w rozbitka:P).
jest to sympatyczna książka dla młodzieży (ale dużych ludzi tez potrafi wciągnąć), przygodowa ale pojawiają się w niej również głębsze przemyślenia o bogach pozwalający na zniszczenie świata, pomimo wieloletniego składania ofiar, poszerzania horyzontów na styku odmiennych kultur czy też wartości tradycji i samodzielnego myślenia. to wszystko podane w zabawnej lekkiej i nie nachalnej formie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz