środa, 22 grudnia 2010

mariusz szczygieł - gottland

czesi kojarzą mi się z czeskimi filmami (samotni, opowieści o zwyczajnym szaleństwie, piwem i luzackim podejściem do życia (w czechach byłam raz - na piwie i smażonym serze w cieszynie więc nie miałam szans skonfrontować stereotypów z rzeczywistością). gottland pozwoliło mi spojrzeć na południowych sąsiadów w nieco inny sposób, głównie z perspektywy historii. niby każdy coś tam wie, że niemcy wpakowali się do czechosłowacji właściwie z błogosławieństwem reszty europy, że praska wiosna była i nie wyszła również dzięki naszym czołgom, ale zebrane w książce reportaże opisują losy konkretnych ludzi, którzy z niesympatyczną rzeczywistością musieli sobie radzić. zwykle postępowali bardziej według zasady "pracuj powoli" niż "zróbmy powstanie, które do niczego nie doprowadzi", efekty były jednak równie beznadziejne. smutna to książka bardzo, nie sądziłam, że współpraca z tajnymi pseudokomunistycznymi służbami była w czechach tak powszechna (oni swoje teczki otworzyli razem z granicami, u nas to się kisi po archiwach, może tutaj też było podobnie), co powodowało ciągłą atmosferę zagrożenia i niepewności. z prlu pamiętam tylko kolejki po mleko, inne wiadomości mam od rodziców głównie, a oni w tym czasie byli studentami, dobrze się bawili, a stan wojenny był dla nich okazją do przedłużania imprezy na całą noc, bo nie można było wracać do domu po godzinie policyjnej. wiem wiem cóż za niepatriotyczne podejście (trochę czeskie hehe). w każdym razie reportaże pana szczygła opowiadają o konkretnych osobach jak na przykład lidii baarovej, kochance goebbelsa czy marty kubisovej, kumpeli z zespołu dobrze znanej w polsce z tańca z gwiazdami heleny vondrackowej. tzn kumpeli do czasu, bo kiedy pani marta zaśpiewała piosenkę, która została hymnem praskiej wiosny, zabroniono jej występów i uniemożliwiono otrzymanie jakiejkolwiek pracy. przygnębiające to wszystko, troszkę zabawny był kawałek o wielkim pomniku stalina w pradze, gdyby nie historia samobójstwa jego projektanta. i tak ze wszystkim. artyści bez pracy lub pracujący w kotłowniach, pan bata (ten od butów) chcący kontrolować swoich pracowników w celu osiągnięcia ich maksymalnej wydajności (i to nie socjalistycznie tylko kapitalistycznie) i nastolatek, który podpala się bo nie podoba mu się zastana rzeczywistość. niezbyt sympatyczna lektura przed świętami, ale w wielu miejscach świat nie jest sympatyczny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz