piątek, 5 lutego 2010

r.a. lafferty - władca przeszłości


najdziwniejsza książka z jaką ostatnio się spotkałam. zainteresowałam się nią po wzmiance o autorze we wstępie do książki neila gaimana rzeczy ulotne, upolowałam na podaju i zabrałam się za czytanie. okładka jak widać dość standardowa: laska, futurystyczne miasto i opancerzony człowiek (jak z fallouta), w zasadzie odzwierciedla treść aczkolwiek nie do końca. akcja się dzieje w przyszłości na planecie Astrobe gdzie żyje sobie idealne społeczeństwo, którego przodkowie w przeszłości wyemigrowali z Ziemi. wyeliminowano choroby, życie jest w zasadzie przedłużalne w nieskończoność a miasta są piękne czyste. nie wszędzie oczywiście bo jest enklawa ludzi nie zgadzająca się na system, który oczywiście ingeruje w głowy ludzi i eliminuje niewygodnie myślących osobników sprzeciwiających się astrobańskiemu marzeniu. dodatkowo ludzie masowo popełniają samobójstwa (osobiście podejrzewam że z nudy). w to wszystko wrzucony zostaje tomasz more (tak ten święty i filozof z anglii), który ma zostać władcą planety bo dotychczasowi sobie nie bardzo radzą i potrzebują wyrazistego symbolu jako kukiełkowego prezydenta. niby wszystko jasne i proste, tomasz rozpoznaje w otaczającym świecie utopię którą sam stworzył (tzn. tak podejrzewam, utopii jeszcze nie czytałam ale mam zamiar) ale nie do końca pasuje mu manipulacja. odbywa podróż po dzikich rejonach planety, spotyka dziwnych ludzi i potwory, ucieka zaprogramowanym zabójcom itd. pojawiają się sztuczni ludzie (zaprogramowani), władca nicości ouden i jego wyznawcy pragnący zniszczyć świat i wszelkie życie (trochę jak audytorzy u pratchetta - życie wprowadza burdel) oraz umierająca wiara.
nie wszystko jednak w tej książce trzyma się kupy, niektóre wydarzenia nie są sensowne (pewnie nie zrozumiałam tej książki do końca). pojawiają się jakieś postacie zupełnie z kosmosu (:P) a później znikają w niewytłumaczony sposób. mimo to książka wciąga, jest pełna zabawnych sytuacji, tomasz mimo ciężkiej sytuacji tryska humorem, reszta bohaterów również. trochę kojarzy mi się to wszystko z jaskiniami keseya i spółki (mimo że tam nie ma nic scifi ale klimat podobny) i z nieistniejącymi utworami kilgorea trouta stworzonego przez vonneguta.
muszę jeszcze raz to przeczytać bo mnie nieco przerosło ale bawiłam się super.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz