piątek, 19 sierpnia 2011

świetlicki, grzegorzewska, grin - orchidea

książkę upolowałam na zeszłorocznych targach książki (w listopadzie?) i oto nadszedł jej czas (mam straszne opóźnienia w czytaniu). orchidea była początkowo powieścią odcinkową chyba na onecie, później przestali ją publikować w sieci, została dokończona i wydana jako książeczka, bardzo zabawna zresztą. czytałam wcześniej pseudokryminały pana świetlickiego o alkoholicznym mistrzu, wiedziałam więc mniej więcej czego się spodziewać i nie zawiodłam się zupełnie. oto mamy mistrza który dręczony jest przez swoją byłą żonę (przypomina ją sobie jak przez mgłę) męczącą go o mieszkanie (w kamienicy na krakowskim małym rynku), o jakimś dziecku wspomina, a przecież nigdy nie mieli dzieci. mistrz udaje się więc po pomoc do prywatnego detektywa, józefa marii dyducha (postać z kryminałów pana grina), byłego dominikanina o dużej skuteczności i dobrym guście ubraniowym. jednocześnie wspomniana była żona o ksywce orchidea, nie mogąc z nieogarniętego mistrza wyciągnąć nic, udaje się po pomoc do prywatnej detektywki, julii dobrowolskiej (bohaterki książek pani grzegorzewskiej), osoby o wyrobionym smaku, zdecydowanej i nowoczesnej. niestety orchidea niewiele osiąg ponieważ tego samego wieczora zostaje powieszona na moście dębnickim. bohaterowie połączeni przez los usiłują rozwiązać zagadkę kryminalną, korzeniami sięgającą głębokiego średniowiecza, ale to trudne bo mistrz ciągle by tylko pił alkohol w przeróżnych krakowskich lokalach lub w domu a józef maria odczuwa dziwny pociąg do julii, mimo że ta jest kobieta wyzwoloną, pije, pali i ma swobodny stosunek do seksu, a tego były zakonnik nie uprawia przed ślubem. dodatkowo w sprawę miesza się policja i komisarz ostrowski dzielący swój czas na rozwiązywanie spraw kryminalnych w realu oraz zaprowadzanie porządku w second life (świecie dużo prostszym i przyjemniejszym od rzeczywistego). jednak nie należy się nastawiać na metodyczne śledztwo i odkrywania powoli zbrodniczych tajemnic, bo opisywana historia jest absurdalna, wypełniona pojawiającymi się i znikającymi bez celu postaciami i zwyczajnie nie zawsze ma sens, bo autorowie chyba bardzo dobrze bawili się pisząc (dają temu wyraz tu i tam) nie przejmując się kryminalnymi regułami. w efekcie dostajemy rozbrajająco zabawną książkę, straszyłam ludzi w autobusie prychając śmiechem co jakiś czas, tym weselszą jeśli mniej więcej orientuje się człowiek w krakowie, bo tam znajduje się miejsce akcji (noo to może duże słowo, chociaż jest kilka porwań, morderstwa, złowieszcze karły i pościgi /w tym przypadku pieszy pościg za autkiem stojącym w korku/).
lekkie to i przyjemne należy czytać bez napinki bo nie wszystko jest sensowne.

2 komentarze:

  1. to ja sobie zajmuję książeczkę na przyszłość. bliższą lub dalszą. mogie?

    OdpowiedzUsuń
  2. oczywiście :) założę Ci kartę :P

    OdpowiedzUsuń