czwartek, 16 września 2010

mark haddon - a spot of bother

na okładce piszą ze zabawne i poruszające jednocześnie. może i tak, jeśli kogoś bawi np. bójka na weselu wywołana przez ojca panny młodej na valium i szampanie, albo upierdliwe dziecko ze swoimi komentarzami w skomplikowanych rodzinnych sytuacjach. może i poruszające, ale mnie jakoś nie rusza męcząca rodzina angoli z problemami w większości wymyślonymi: ojciec hipochondryk, któremu wydaje się że ma raka i świra jednocześnie, uświadamia sobie własną śmiertelność (jeszcze jego mogę zrozumieć - sama miewam paranoje) i matka romansująca z kumplem swojego męża nie może się zdecydować. córka ma wychodzić za mąż. albo nie. albo tak. hmm rodzina myśli że to nieodpowiedni kandydat. w sumie mało mamy wspólnego. ale chyba go kocham. albo nie. albo tak. poza tym ma dom kasę i super dogaduje się z moim dzieckiem. no i jeszcze synek gej który nie chce się statkować. ale może jednak chce. sam nie wie, niby kocha swojego faceta ale ciężkie to wszystko.
rozumiem że związki są skomplikowane a rodzina to ludzie którzy muszą ze sobą jakoś żyć mimo wszystkiego co sobie powiedzieli i co sobie zrobili i książka bardzo ładnie pokazuje jak można się dogadać (aż za ładnie bo od happy endu niedobrze mi się zrobiło). ale bohaterowie mnie zmęczyli, byli płascy i nieogarnięci. na dodatek styl pana haddona mi nie bardzo podszedł. krótkie zdania i mnóstwo szczegółowych opisów kto co zrobił w stylu: wzięła kubek ze zmywarki, przetarła go i nalała sobie kawy. może ma to na celu hmmm uplastycznić sytuację (?) ale kogo to tak naprawdę obchodzi. tzn mnie na pewno nie :P.
pan haddon pisze głównie książki dla dzieci (chyba 5 latków :P) i nie przestawił się na pisanie dla dorosłych. a przynajmniej nie dla mnie (nie żebym nie lubiła książek dla dzieci, wprost przeciwnie, ale lubię też długie zdania). no i ci bohaterowie idioci. ehh książka zdecydowanie nie dla mnie, może na podaju komuś podejdzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz