czwartek, 23 września 2010

fannie flagg - nie mogę się doczekać kiedy wreszcie pójdę do nieba

taka sobie lajtowa książeczka, po smażonych zielonych pomidorach spodziewałam się czegoś lepszego, może bardziej zabawnego i nie tak schematycznego, ale nie zaprzeczam że książka jest sympatyczna i pozytywna. trochę nachalnie pozytywna ale nic to.
oto mamy główną bohaterkę starszą panią, która spada z drzewa i umiera. idzie do nieba które okazuje się być jej ulica sprzed 50 lat, a bogiem jest sąsiadka wraz z mężem. w czasie miłej niebiańskiej pogawędki na ziemi jest mniej przyjemnie, wszyscy smucą się śmiercią ciotki, sąsiadki i przyjaciółki. wspominają jaka była super i jak dzięki niej stali się lepszymi ludźmi. niespodziewanie okazuje się że starsza pani żyje. lekarze się pomylili albo nie wiadomo co się stało, w każdym razie powraca na świat doczesny, co jest pretekstem do przedstawienia podłych szpitalnych prawników i początku ich przemiany w sympatycznych ludzi. wszyscy są szczęśliwi, a ciocia umiera kilka lat później spokojnie w swoim łóżku.
morał jest taki że należy cieszyć się życiem i być miłym dla innych to wszystko będzie dobrze. uproszczone to bardzo i trochę takie amerykańskie dla mnie. tzn uważam że należy być miłym i cieszyć się małymi rzeczami bo nie ma wielu innych możliwości :P, ale złe rzeczy się zdarzają również miłym ludziom i pozytywne myślenie tego nie zmieni, a tekst ze cierpienie uszlachetnia i zbliża do boga to dla mnie jakaś bzdura.
no to pojechałam :P. czytało się dobrze i szybko tylko nie mogłam się w pełni cieszyć sympatycznym światem amerykańskiego południowego zadupia, bo denerwowało mnie przesłodzenie i uproszczenie. nie zrównoważyło go nawet przypadkowe zastrzelenie gwałciciela małych niepełnosprawnych dziewczynek (i późniejsze zakopanie go w ogródku) ani patologiczna rodzina jednej z sąsiadek (bo na emeryturze olała rodzinę, wyjechała na hawaje i dobrze się bawiła po raz pierwszy w życiu).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz