poniedziałek, 3 października 2011

nancy milford - zelda

obejrzałam nowy film woody'ego allena i przypomniałam sobie że na półce stoi książka o zeldzie fitzgerald, która taka była w filmie zabawna i sympatyczna. no właśnie film to nie rzeczywistość, a poza tym przypomniałam sobie że biografie nie są moją ulubioną lekturą. za dużo faktów, szczególnie że autorka skupia się głównie na późniejszych latach zeldy, chorej na schizofrenię i co chwilę lądującej w szpitalach psychiatrycznych, zamiast na wesołych latach 20 i nowojorskich oraz paryskich imprezach. poza tym duża część książki opowiada o scottcie, który wyłazi z zeldy jako męczący, myślący tylko o kasie, egocentryczny żul. pewnie był wielkim pisarzem (nie powinnam przyznawać się może do ignorancji, ale jeszcze nic jego nie czytałam, obiecuję nadrobić), ale jego małostkowość i jęczenie mnie odrzucało od czytania. obrażał się gdy zelda napisała powieść opisującą ich wspólne życie, a sam wykorzystywał w swoich utworach fragmenty jej listów, marudził że musi zarabiać na jej utrzymanie a ona niewdzięczna choruje. fakt, zelda bez winy nie była, rozdarta pomiędzy chęcią zrealizowania siebie a niemożliwością dorównania swojemu mężowi, zazdrosnemu geniuszowi. no i ten chory, toksyczny związek. strasznie mnie ta książka zmęczyła.

2 komentarze:

  1. pożyczę sobie od Ciebie. jakoś tak mi, że strasznie męcząca Zelda ani jej biografia mi pewnie nie popsują humoru zbytnio.

    mogię?

    OdpowiedzUsuń