wtorek, 19 października 2010

lubko deresz - arche

jesteśmy we lwowie po którym kręcą się dziwni ludzie: narkomani po kroplach do oczu, dilerzy, bardzo alternatywni performerzy i twórcy teatru, stowarzyszenie lalkarzy i klub halogenków. i bohaterka główna - tereska, która po wspomnianych wcześniej kroplach do oczu odjeżdża bardzo daleko i jest gotowa do przejścia na drugą stronę tekstu, coś jak w świecie zofii gdzie bohaterowie uświadamiają sobie że są wymyśleni, ale w tym wypadku nie jest to aż takie proste, bo nie wiadomo do końca która strona jest która i ile ich tak naprawdę jest. bohaterowie plączą się to tu to tam, najczęściej w innym stanie świadomości, gadają z autorem, który też nie do końca ogarnia co się dzieje, jeden wielki burdel :P. mimo to książka jest całkiem zabawna, dużo odwołań do szeroko rozumianej popkultury (noo może jej bardziej alternatywnej części), chociaż chwilami jest aż przeładowana elokwencją i długimi skomplikowanymi wyrazami, co jest męczące. szczególnie wyłazi to w monologach jednego z bohaterów, naćpanego (nawjuczonego :P) i opowiadającego teorie na temat rzeczywistości, niektóre sensowne, niektóre mniej, ale dość ich miałam na żywo, żeby mnie zachwycały te opisywane :P.
wkręcił mi się trochę świat skłotów z braćmi szalonymi artystami, podziemnych klubów i rytuałów halogenków, ale nie ogarnęłam tej książki do końca. może byłam za trzeźwa? :P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz