wtorek, 13 marca 2012

mitch cullin - kraina traw

zwykle jestem twarda i niewiele rzeczy mnie rusza ale tą książkę mogę określić jednym słowem - hardkor. historia jelizy-rose której rodzice to heroinowe ćpuny. matka umiera a ojciec zabiera małą na teksaski koniec świata na zapuszczoną farmę po jego matce. tam umiera w fotelu i całą książkę powolutku podgniwa a dziewczynka zupełnie nieświadoma bawi się w brudnym domu i dziwnej okolicy za towarzyszki mając tylko zdekompletowane lalki barbie do czasu kiedy spotyka sympatycznych sąsiadów - przerażająco ześwirowaną dell preparatorkę zwierząt oraz jej niedorozwiniętego brata dickensa. bardzo sugestywnie opisane są surrealistyczne wydarzenia dodatkowo przetworzone przez wyobraźnię osamotnionego dziecka a wszystko to w namacalnym kurzu i brudzie który cały czas czułam czytając. najbardziej przerażające była dla mnie kompletna nieświadomość jelizy-rose tego co się z nią dzieje (wiem wiem to ucieczka przed chorą rzeczywistością) no i te okropne lalki (ale zawsze się bałam lalek a najbardziej tych pseudobobasów co każdej dziewczynce były wciskane). za bardzo mi ta książka weszła w wyobraźnię i nie było to miłe, ale podejrzewam że znaczy to że jest dobra. w każdym razie nigdy więcej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz