poniedziałek, 26 marca 2012

tiziano terzani - dobranoc panie lenin!

reportaże z początku lat 90 z południowych krańców rozpadającego się właśnie zsrr. pan autor, wieloletni korespondent prasowy z azji podróżuje amurem (rzeką graniczną między zsrr i chinami) do jego ujścia gdy niespodziewanie w moskwie ogłoszone zostaje zawieszenie działalności jedynej słusznej partii co jest przyczyną uniezależniania się poszczególnych, uprzednio radzieckich republik. pan terzani zamiast wsiadać w samolot do moskwy - centrum wydarzeń - wybiera się do azji środkowej. odwiedza kazachstan, kirgizję, uzbekistan i turkmenistan oraz wpada na kaukaz do azerbejdżanu, gruzji i armenii. książka ma formę dziennika spisywanego na gorąco i zawiera raczej opis skomplikowanej sytuacji politycznej z perspektywy zwyczajnych ludzi których bardziej niż zmiana ustroju (szczególnie że raczej pozorna bo przy władzy pozostają ci sami przefarbowani ludzie) zajmuje np brak podstawowych produktów w sklepach, bo razem z komunizmem zawalił się dziwny centralnie sterowany system gospodarczy.
książka jest bardzo zajmująco napisana i mimo że opisywane tereny nie są w powszechnym mniemaniu uważane za zbyt zajmujące to aż człowieka ciągnie w ten egzotyczny trochę zakurzony świat (przynajmniej mnie ale ja mam skrzywienie wschodnio - zadupiaste :P). zaznaczę też że pan autor jako przybysz ze świata zachodu nie cwaniakuje (co się niektórym ludziom pochodzącym z "cywilizacji" zdarza) narzeka tylko trochę na radziecki burdel i ludzką mentalność, która czasem okazuje się bardzo znajoma (niestety 20 lat minęło a u nas dalej różnie to bywa).

piątek, 16 marca 2012

terry pratchett - w północ się odzieję

czego chcieć więcej - pratchett i to o wiedźmach (moje ulubione mieszkanki świata dysku) tzn o jednej wiedźmie a raczej młodej czarownicy tiffany obolałej. biedna dziewczyna całymi dniami biega po wiosce opatrując rany pomagając starszym mieszkańcom, robiąc rzeczy na zrobienie których nikt inny nie ma ochoty i ogólnie ogarniając rzeczywistość. ma wprawdzie do pomocy nac mac feeglów ale trudno nimi kierować i często więcej z nimi problemów niż pożytku z nich chociaż faktycznie czasem się bardzo przydają. jednak prawdziwe kłopoty zapowiadają ludzie zaczynający zastanawiać się dlaczego czarownica tak się rządzi i przecież może być niebezpieczna, mleko skwasić może, krowę przestraszyć a ich umysły (ludzi nie czarownic czy krów) zaczynają cuchnąć. na dodatek stary baron umiera a nowy nie dość że się żeni (a z wiedźmą łączy go pewna przeszłość) to jeszcze zdaje się brać plotki i pomówienia poważnie.
jak to zwykle u pratchetta dużo zabawnych momentów (nac mac feeglowie to niewyczerpane źródło radości) ale też poważniejsze tematy. wydaje mi się że nawet więcej tych poważniejszych fragmentów niż we wcześniejszych częściach dyskowych. tym razem o niepewnych ludziach dających sobą manipulować plotką, strachu przed obcym bardzo praktycznym bo łatwym do oskarżenia o cokolwiek ale też o odpowiedzialności, wrażliwości no i zwyczajnym byciu człowiekiem a nie wilkiem (ani zombie :P). i smutno też chwilami bywa mimo że wszystko dobrze się kończy.

wtorek, 13 marca 2012

the year's best science fiction no 8

oto powód mojego ponad miesięcznego milczenia (razem z choroba która bardziej sprzyjała wgapianiu się w monitor niż składaniu literek). 25 opowiadań scifi po angielsku. niektóre króciutkie inne to takie jakby minipowieści w każdym razie ponad 600 stron w obcym języku. jak to z antologiami nie wszystko mi się podobało ale niektóre opowiadania uważam za godne uwagi. między innymi to o niedźwiedziach które odkryły ogień terrego bissona - dość niestandardowe jak na tą tematykę, czy o budowie wieży babel dosłownie sięgającej nieba (autor ted chiang), interesujące podejście do kosmitów kokainiarzy pana kessela i opowiadanie o wirusie likwidującym agresję u ludzi pani kress. zabawne też jest czytać o czasach współczesnych widzianych z perspektywy początku lat 90 (tak tak to przerażające ale to już 20 lat minęło). a gdyby ktoś chciał się przekonać to oddaję książkę tu

mitch cullin - kraina traw

zwykle jestem twarda i niewiele rzeczy mnie rusza ale tą książkę mogę określić jednym słowem - hardkor. historia jelizy-rose której rodzice to heroinowe ćpuny. matka umiera a ojciec zabiera małą na teksaski koniec świata na zapuszczoną farmę po jego matce. tam umiera w fotelu i całą książkę powolutku podgniwa a dziewczynka zupełnie nieświadoma bawi się w brudnym domu i dziwnej okolicy za towarzyszki mając tylko zdekompletowane lalki barbie do czasu kiedy spotyka sympatycznych sąsiadów - przerażająco ześwirowaną dell preparatorkę zwierząt oraz jej niedorozwiniętego brata dickensa. bardzo sugestywnie opisane są surrealistyczne wydarzenia dodatkowo przetworzone przez wyobraźnię osamotnionego dziecka a wszystko to w namacalnym kurzu i brudzie który cały czas czułam czytając. najbardziej przerażające była dla mnie kompletna nieświadomość jelizy-rose tego co się z nią dzieje (wiem wiem to ucieczka przed chorą rzeczywistością) no i te okropne lalki (ale zawsze się bałam lalek a najbardziej tych pseudobobasów co każdej dziewczynce były wciskane). za bardzo mi ta książka weszła w wyobraźnię i nie było to miłe, ale podejrzewam że znaczy to że jest dobra. w każdym razie nigdy więcej.