wtorek, 26 października 2010

gabinet figur woskowych


opowieści niesamowite. niemieckie, przedwojenne (przeddrugowojenne). zabrałam się za nie, żeby przed halloween wrzucić na podaj coś o przerażającej tematyce, jednak z każdym opowiadaniem przekonywałam się że książka zostanie na półce. wiadomo jak to z opowiadaniami jest, jedne lepsze, inne gorsze, niektóre przerażające, niektóre ohydne (jak to o koniach co się żywcem obierały ze skóry) a kilka było nawet zabawnych. najbardziej spodobało mi się to pana gustava meyrinka: mózg, który wyparował o hodowcy sztucznych mózgów, który jednak nie ma nic ze swojego geniuszu i hoduje mózgi dla rzeźnika. kilka opowiadań tego pana jest w gabinecie, ale mi i tak go mało ;P. jest też pan kafka, i pierwszy raz przeczytałam słynne opowiadanie o przemianie w robaka, było zaskakująco zabawne, przynajmniej do czasu.
książka idealna na mglisty październik, a przypomniała mi inną tez z niemieckimi przerażających historiach, nazywała się chyba czarny pająk i czytałam ją na kursie bhp jak poszłam na studia. muszę jej poszukać.

wtorek, 19 października 2010

lubko deresz - arche

jesteśmy we lwowie po którym kręcą się dziwni ludzie: narkomani po kroplach do oczu, dilerzy, bardzo alternatywni performerzy i twórcy teatru, stowarzyszenie lalkarzy i klub halogenków. i bohaterka główna - tereska, która po wspomnianych wcześniej kroplach do oczu odjeżdża bardzo daleko i jest gotowa do przejścia na drugą stronę tekstu, coś jak w świecie zofii gdzie bohaterowie uświadamiają sobie że są wymyśleni, ale w tym wypadku nie jest to aż takie proste, bo nie wiadomo do końca która strona jest która i ile ich tak naprawdę jest. bohaterowie plączą się to tu to tam, najczęściej w innym stanie świadomości, gadają z autorem, który też nie do końca ogarnia co się dzieje, jeden wielki burdel :P. mimo to książka jest całkiem zabawna, dużo odwołań do szeroko rozumianej popkultury (noo może jej bardziej alternatywnej części), chociaż chwilami jest aż przeładowana elokwencją i długimi skomplikowanymi wyrazami, co jest męczące. szczególnie wyłazi to w monologach jednego z bohaterów, naćpanego (nawjuczonego :P) i opowiadającego teorie na temat rzeczywistości, niektóre sensowne, niektóre mniej, ale dość ich miałam na żywo, żeby mnie zachwycały te opisywane :P.
wkręcił mi się trochę świat skłotów z braćmi szalonymi artystami, podziemnych klubów i rytuałów halogenków, ale nie ogarnęłam tej książki do końca. może byłam za trzeźwa? :P

czwartek, 14 października 2010

sinclair lewis - elmer gantry

bardzo gruba książka i dość długo ją czytałam (i targałam w torbie tam i z powrotem). na początku jest zabawnie, przełom XIX i XX wieku, tytułowy elmer gantry z paryża (w stanie kansas) uczy się w szkole dla baptystycznych duchownych, jednak sami nie wie do końca czy chce zostać kaznodzieją, czy może handlowcem albo prawnikiem, bo w tych zawodach nikt nie oburza się jeśli człowiek trochę pije czy podrywa laski, a to elmer bardzo lubił. jednak odkrywa w sobie charyzmę i zdolność porywania tłumów, a na dodatek doznaje pewnego rodzaju nawrócenia no i uświadamia sobie że pastorowanie jest dość opłacalne, więc mimo tego że widzi pewnego rodzaju obłudę i brak zaangażowania w niektórych swoich nauczycielach, zostaje księdzem. mówimy tu o protestanckich duchownych, którzy mogą się żenić i są bardziej jak zwykli ludzie w porównaniu do księży katolickich, powinni jednak zachowywać się przyzwoicie (nie pić, nie palić, nie bałamucić kobiet zbyt otwarcie i nie głosić wywrotowych liberalnych haseł). elmer zaczyna w bardzo małej wiosce na totalnym zadupiu, ale ma ambitne plany. jednak już na samym początku ma problemy z kobietą, bo chciał się trochę zabawić, a ona nie chciała się odczepić. na szczęście udało się zażegnać kryzys i drzwi do kariery duchownego otworzyły się. elmer ma wielkie ambicje, interesuje go wysokie stanowisko w rodzaju biskupa, musi się więc napracować. jest pastorem w kościołach, wędrownym, prawie cyrkowym kaznodzieją a w końcu zostaje metodystą, bo u nich drabina kariery wydaje się łatwiejsza. po drodze niszczy ludzi, którzy stają mu na drodze, nie widząc w tym nic złego, i popada w coraz większą obłudę, aż ostatecznie dochodzi do momentu, w którym ma szansę na całkowita odnowę ameryki (moralną oczywiście) poprzez tępienie alkoholizmu, nieobyczajnego zachowania i ubierania się oraz bezsensownego i bluźnierczego przede wszystkim otwierania kin w niedzielę i jeżdżenia w ten dzień automobilami. przy okazji dostajemy opis duchownego środowiska, gdzie można spotkać obłudników, głupców oraz uczciwych ludzi pełnych wątpliwości, czy służenie ludziom w tej niezbyt świętej organizacji ma sens. do tego wszystkiego książka jest zabawna, oprócz kilku momentów kiedy jest przerażająca lub obrzydliwa (bo elmer to straszny dupek i cham).
pan lewis podobno w podobnym tonie opisywał również inne środowiska stanów zjednoczonych (jeszcze nie czytałam, ale mam zamiar) i dostał za to nobla, mimo że w domu był krytykowany za przedstawianie amerykańskiego społeczeństwa w niekorzystnym świetle :P.
oddam tutaj :)

środa, 6 października 2010

china mieville - blizna

druga po dworcu perdido książka ze świata bas-lag. zachwycałam się pierwszą, a blizna jest wg mnie jeszcze lepsza. tym razem wypływamy z nowego cobruzon na bas-lagowskie morza i oceany, co daje autorowi szansę na wprowadzanie coraz to nowych i dziwniejszych ras, stworzeń i urządzeń. historia jest dość skomplikowana, najlepiej przeczytać o niej samemu, w skrócie chodzi o to, że armada - ogromne pływające miasto zbudowane z przechwyconych piracko statków (jak w takiej książce, którą czytałam w młodości [i nie pamiętam tytułu a google nie zna :o ] o cmentarzysku statków na morzu sargassowym, zebranych w kupę prądami, mieszkali tam rozbitkowie, ale tamto miasto było bardziej anarchistyczne i stacjonarne) płynie w poszukiwaniu blizny, czyli miejsca pozostałego po przybyciu dziwnych istot z dalekich przestrzeni i wymiarów. nikt tam wcześniej nie był (a raczej nikt nie powrócił, żeby przekazać swoją wiedzę innym :P), ale wiadomo że jest to centrum dziwnych sił i mocy, które można by wykorzystać w różny sposób np. do panowania nad światem. wyprawa jednak nie jest taka prosta jak się wydaje, bo po pierwsze armada jest złożona z kilku dzielnic, z których każda rządzona jest przez kogo innego i w inny sposób (autorytarni kochankowie, bardziej demokratyczna rada lub też zbierający posoczny podatek wampir) i trzeba jakoś przekonać wszystkich obrania odpowiedniego kierunku podróży. po drugie do blizny trudno się dostać, bo dookoła szaleje zwariowany ocean nie przepuszczający statków (praktyczną rzeczą będzie wyciągnąć ogromne stworzenie z innego wymiaru, żeby podciągnęło miasto jak konik. morski.). problemy na każdym kroku, a po drodze okazja do opisania coraz to nowych krain i ras ich zamieszkujących (podróż morska to bardzo praktyczna rzecz w literaturze przygodowej :P) - podwodnych ludzi krabów czy ludzi moskitów: krwiożercze kobiety i mężczyzn bez ambicji zagłębionych w intelektualnych problemach.
książka ma tyle drugo, trzecio i piątoplanowych wątków, że starczy panu autorowi na kolejnych co najmniej 10 tomów, i każdy (wątek) niesie ze sobą interesującą historię. czytałam opinie o tej książce że rozbudowana i dużo na raz się dzieje, ale według mnie to zaleta. takie podejście do sprawy pokazuje, że poza opisywaną historią, dookoła toczy się życie, którego przecie nie da się w całości opowiedzieć. widziałam też narzekania na opisy, co wydaje mi się lekką przesadą, bo bliznowy świat jest dziwny i inny od tego po tej stronie kartek, a opisowe fragmenty są duuużo ciekawsze od tych np z nad niemnem :P.
w warstwie pozaprzygodowej (pod, nad?) książeczka mówi o manipulacji i trochę o tożsamości przy okazji przymusowych imigrantów armadowych wyrwanych ze swojego środowiska i wrzuconych w inny, dla niektórych lepszy, dla innych gorszy, ale przede wszystkim zamknięty świat bez możliwości ucieczki.
jestem skłonna bliznę zakupić, a teraz poluję na kolejną z serii żelazną radę. wrażenia zapewne niedługo :).

piątek, 1 października 2010

andrzej pilipiuk - operacja dzień wskrzeszenia

postapokalipsa i podróże w czasie. cała historia brzmi interesująco: po opanowaniu i odpaleniu polskich głowic jądrowych przez terrorystów wybucha światowa wojna nuklearna, ogromna liczba osób umiera a pozostali wegetują w napromieniowanym świecie bez większych perspektyw. na szczęście polscy naukowcy są w posiadaniu technologii pozwalającej wysyłać ludzi w przeszłość i zamierzają ją wykorzystać do unieszkodliwienia (wysterylizowania) któregoś z przodków psychopatycznego prezydenta polski, który w swej megalomanii, doprowadził do zbudowania polskiej broni jądrowej (a, słyszałam że długie zdania już nie są w modzie bo ludzie nie potrafią się na nich skupić :P). niestety próby podróży w czasie wiążą się jeszcze z dużym ryzykiem, z powodu słabego rozpoznania tematu, mimo że wiele błędów naprawiono (zwykle były to błędy śmiertelne dla podróżników). w każdym razie mamy grupkę gówniarzy w wieku około 17 - 20 lat, którzy zostali dokładnie przetestowani i wyselekcjonowani w celu przeprowadzenia misji ocalającej świat. oczywiście nie jest to takie proste, przeszkody się piętrzą, a pracownik carskiej ochrany z końca dziewiętnastego wieku zorientował się, że przybysze z przyszłości mogą być bardzo dobrym źródłem informacji, trzeba ich tylko nakłonić do współpracy torturami.
tak w skrócie przedstawia się fabuła książki, jest interesująca, zabawna i naprawdę wciąga. jednak nie wszystko jest idealne. wiem że jest to książka czysto rozrywkowa, nie psychologiczna, ale bohaterowie wydawali mi się mało spójni. niby mieli byś tacy inteligentni i zdolni do przeprowadzenia zamierzonej akcji, a tymczasem robili chwilami strasznie głupie rzeczy, których skutkiem była awantura na pół zaborowego miasta (a główną zasadą była jak najmniejsza ingerencja w historię, ponieważ nawet zakup czekoladek w sklepie mógł okazać się przyczyną nieurodzenia się kupującego, skutkiem czego znikał). można było też rozwinąć wątek nieco szalonego profesora, który odkrył mechanizmy podróży w czasie, a w wyniku jego eksperymentalnych wysyłek ludzi w przeszłość wielu zginęło. wiem wiem czepiam się, książka lekka i przyjemna (jeśli ktoś lubi postapokaliptyczne klimaty) a także zabawna i nie ma co się rozdrabniać.